Który to już raz w tym roku, a który w ogóle słyszymy o tym, że droga do Morskiego Oka zamienia się w sezonie turystycznym, trwającym w Tatrach 12 miesięcy, w motoryzacyjny koszmar. Cierpią kierowcy, cierpią turyści, cierpią i świstaki. Powiało niedawno nadzieją, że oto opracowywany jest plan zamknięcia tejże drogi przez mękę dla samochodów prywatnych. Tym, którym nogi albo mentalność nie pozwala na spacer, miałyby nadjechać z pomocą linie busów. Oczywiście nie obyłoby się zapewne bez korupcjogennych koncesji i narzekań na cenę biletów, ale gra – jak się wydaje – warta jest tej litanii pretensji. Pomysł jednak padł i cisza, to „niedawno” to przynajmniej trzy miesiące. Brakuje widać samorządowego szeryfa i jego ludzi, który radykalne ostrzeżenia i zapowiedzi wprowadziłby w czyn. Nadziei nie dają nawet wybory parlamentarne, bo to wszak nie ten poziom. Z wygodnych ław Najwyższej Izby nie widać takich detali. Może więc akcja „Tatry bez młotka i kółka”?